piątek, 12 czerwca 2015

Wieczna Samotność

Szum padającego deszczu mnie uspokajał. Zalewał ziemię wokół gdzie się dało i niczego nie oszczędzał. Włącznie ze mną. Tylko Matka Natura o mnie jeszcze pamiętała. 
Westchnąłem głęboko i oparłem się o wnętrze jaskini patrząc jak deszcz zalewa ziemie, a na niebie widać błyski błyskawic, a w uszach słychać grzmoty. 
Życie w Wiosce Liścia nie było usłane różami. Nazywano mnie Potworem. Nikt się mną nie przejmował. Uważali, że nie mam prawa żyć. Jednak pomimo tego, że za każdym razem bolało mnie to, a ich wzrok przepełniony nienawiścią doprowadzał mnie do mdłości to nie podawałem się. Chciałem by ktoś mnie wreszcie dostrzegł. Dostawałem kary, krzyczano na mnie ale byłem szczęśliwy bo dopiero wtedy ktoś mnie zauważał. 
Później dowiedziałem się, że Klan Uchiha został wybity, a jedyny ocalały to Sasuke. Czarnowłosy chłopak w moim wieku o niesamowicie czarnych jak węgiel oczach. 
Choć powinienem był mu współczuć byłem szczęśliwy. Poczułem, że to może być pierwsza osoba, która znajdzie ze mną wspólny język. Jednak prawda była inna. 
Za każdym razem gdy chciałem zagadać miałem wątpliwości i rezygnowałem. Był mądry, silny, inteligenty i miał tą aurę władczości jednocześnie pomieszany z nienawiścią. Bałem się, że mnie nie zaakceptuje więc uznałem go za rywala. Zawsze był najlepszy we wszystkim, a ja mu nie dorównywałem. Więc się do nie go nie zbliżałem, a on do mnie. 
Później nie było lepiej. Trafiłem z nim do drużyny, a ludzie ciągle mnie nienawidzili bo miałem w sobie Bestie o dziewięciu ogonach. Unikali mnie, bali się lub chcieli zabić. 
Nikt mnie nie próbował zrozumieć czy nawet pomóc. Owszem potrzebowałem pomocy jednak nie udzielono mi jej. 
W końcu zacząłem używać czakry Lisa. Nie przeszkadzało mi to bo w końcu byłem tylko Potworem albo maszyną do zabijania wrogów Liścia. 
Życie się toczyło. Zostałem członkiem Anbu jako tarcza. Sasuke odszedł by dokonać zemsty, a ja straciłem wszelką nadzieję na wszystko. 
Pozbawili mnie uczuć, a raczej próbowali. Ciągle miałem jedno w sobie. A było nią samotność. 
Choć powinienem się do niej przyzwyczaić to nie potrafiłem. Ona była ze mną od zawsze i na zawsze. 
Raz straciłem kontrole nad Lisem i zniszczyłem połowę Wioski. Powstrzymał mnie specjalny odział Anbu, a kara była sroga. 
Wsadzili mnie do ciemnej celi, gdzie nie było ani trochę światła czy świeżego powietrza. Śmierdziało tu stęchlizną. Przetrzymano mnie tu pięć dni, a potem były kare cielesne. Polewali mnie wodą na gołe ciało i razili raz za razem prądem o coraz większym natężeniu. Oczywiście użyli pieczęci by czakra Lisa mnie nie leczyła inaczej nie miałoby to żadnego sensu ta kara. 
Później nie mogłem chodzić przez kilka dni ale nie zważali na to. Wysyłali na misje siłą.
Pewnego dnia miałem tego dosyć i na misji zabiłem wszystkich, którzy ze mną byli, a ja uciekłem.
Szukali mnie bardzo długo i ciągle szukają. Choć minęło dziesięć lat oni ciągle nie odpuszczali. Ścigali mnie, a ja byłem ciągle sam. Unikałem ludzi, unikałem wszystkich by nie zrobić nikomu krzywdy.  Jednak ta uporczywa samotność dawała we znaki. 
Zaczynam wariować z samotności. Myślę by zakończyć swoje życie jednak za każdym razem wykręcam się mając żmudną nadzieję na to, że ktoś mnie wyrwie z samotności. 
Wstałem wiedząc, że ta burza się nie skończy i wyszedłem na zewnątrz. Uniosłem głowę by krople mnie deszczu mnie otrzeźwiły i stałem tak bezruchu by deszcz zmoczył mnie cały, a gdy nie zostało nic suchego ruszyłem do przodu.
Mknąłem przez las bardzo szybko, a w tym deszczu nikt nie miał prawa mnie zobaczyć. Przydługie włosy wpadały mi do oczu, a bose stopy raz za razem się kaleczyły o korzenie i gałęzie. Ciuchy, które miałem na sobie były w strzępach, potargane i brudne.  Spodnie zakrywały tylko to co trzeba i nic więcej. 
Moje myśli były puste, jak ja sam. Nic tam nie było oprócz samotności. Wiecznej samotności, której byłem już pewien tak jak moje decyzji. 
Zatrzymałem się blisko nad przepaść. Spojrzałem w dół i niczego nie zobaczyłem. Tylko nicość. Czerń w czerni. 
Pokryłem prawą rękę czakrą i skupiłem się na tym by przybrała kształt ostrza. Gdy tak się stało bez chwili wahania wbiłem ją sobie prosto w serce. 
Wiedziałem jak mam się zabić by Demon mi w tym nie przeszkodził. Dlatego podjąłem tą decyzję będą pewien, że nie ma dla mnie ratunku. 
Dlatego też wyciągnąłem tą rękę i rzuciłem się w przepaść. Wykonałem pieczęć na sobie i oddałem ostatnie tchnienie życia na tym świecie. Świecie Wiecznej Samotności. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz